Emisariusz IV RP Emisariusz IV RP
1378
BLOG

Z pierwszej ręki dokument: Leszek Zborowski "10.000.000 Kowalski

Emisariusz IV RP Emisariusz IV RP Polityka Obserwuj notkę 21
Wspomnienia publikowane za uprzejmą zgodą AUTORA - Lecha Zborowskiego. Drukuje je także Magazyn EGO - http://ego.riki.pl

"..." Jeszcze podczas strajku w stoczni natknąłem się na Sylwestra Niezgodę i Kazika Żabczyńskiego. W WZZ-tach tworzyli tak zwaną grupę ze Stogów. Trzecim członkiem tej grupy był Wałęsa. Przed Sierpniem Niezgoda był jego najlepszym przyjacielem i prawdziwą encyklopedią wiedzy o nim. Był on typem raczej prostego, nieco narwanego chłopaka, który cała swą działalność postrzegał bardziej jako sposób wyżycia się niż świadome, zmierzające do określonego celu działanie. Pracował razem z Wałęsą w Elektromontażu, gdzie był kierowcą ciężarówki. To właśnie Niezgoda przemycał swego kolegę w zamkniętym kontenerze podczas nieudanej próby zorganizowania wiecu w tym zakładzie. W przeciwieństwie do Wałęsy, Niezgoda był niezwykle aktywnym członkiem WZZ-tów. Brał udział w każdej możliwej akcji ulotkowej. Zdarzało sie, że organizował działania na własną rękę. Ta nadaktywność stawała się chwilami przyczyną sporego zagrożenia dla całej grupy. Tak było na przykład w przypadku spalenia olbrzymiej, kilkudziesięciometrowej planszy propagandowej na drodze do portu. Spędził on kiedyś całą noc wciągając na nią wielkie płachty nasączone benzyną po to, by je później podpalić. Efekt był z pewnością mocny. Problem w tym, że bezpieka mogła takie działanie uznać za akt terroryzmu, a to z kolei mogło mieć duże konsekwencje dla całej grupy.

Po strajku i wszystkich późniejszych emocjach związanych z Wałęsą, znalazłem się wraz z Niezgodą i Żabczyńskim w trzech niedużych pokojach na zapleczu klubu Ster w gdańskim MKZ, gdzie postanowiliśmy zająć się wydrukiem pierwszych oświadczeń i ulotek nowo powstającego Związku.

 

Określenie „wydruk” jest tutaj mocno przesadzone, gdyż zaczynaliśmy przy pomocy tych samych wałków, które wcześniej okazały się tak przydatne w stoczni. Używaliśmy własnych zapasów papieru, farb, matryc i innych niezbędnych materiałów. Dopiero po kilku tygodniach wsparliśmy się mało wydajnym powielaczem przyniesionym z WZZ-towskich drukarni. W tym samym czasie Andrzej Butkiewicz wraz z Anią Sosnowską dwa piętra wyżej organizowali biuro drukarni. Wszystko było wówczas prawdziwą improwizacją, niemniej drukarnia zaczynała pracować, próbując zaspokoić olbrzymi głód informacji. Jak wszyscy pracownicy MKZ pracowaliśmy w tym czasie bez wynagrodzenia. Spędzaliśmy dwadzieścia cztery godziny na dobę w drukarni, gdzie jedynym meblem było wielkie biurko służące raz za miejsce pracy, kiedy indziej za łóżko.

 

Z czasem otrzymaliśmy dwa holenderskie powielacze, które choć nie pokrywały naszych potrzeb, to jednak bardzo ułatwiały pracę. W tym początkowym okresie Wałęsa koncentrował się na świeżo wypowiedzianej wojnie WZZ-towskiej części Prezydium. Od pierwszych chwil istnienia drukarni robił absolutnie wszystko, aby nie dopuścić do drukowania jakichkolwiek materiałów opozycyjnych. Nie tylko kategorycznie zakazał wspierania naszych kolegów z niezależnych wydawnictw, ale zadawał sobie trud, aby zjawiać się niespodziewanie w drukarni, przeważnie w późnych godzinach nocnych, po to tylko, aby sprawdzić, co się właśnie drukuje. Zachowywał się jak owładnięty pasją powstrzymania jakiegoś kataklizmu. Było to dla nas potwierdzeniem, że jego decyzja o niedopuszczeniu do otwarcia stoczniowej drukarni podczas strajku nie była przypadkiem.

 

Drukarnia zaczynała się rozwijać. Otrzymaliśmy najpierw jedną, a potem trzy następne, dobrej jakości maszyny przysłane ze Szwecji. Za drukarnię służyło od tej pory pomieszczenie dawnego klubu Ster, a jego zaplecze stało się magazynem dla coraz częściej nadchodzącego jako dary, sprzętu poligraficznego. Używanie i zarządzanie sprzętem reprodukującym było jednym z przedmiotów konfliktu Wałęsy z jego byłymi WZZ-towskimi kolegami z Prezydium i Zarządu Regionu. Uważali oni słusznie, że sprzęt poligraficzny powinien być rozproszony po całym kraju, aby w razie nagłej zmiany sytuacji wszystkie ośrodki w Polsce miały możliwość ewentualnego rozpowszechniania informacji. Rozproszone maszyny miały większą szansę przetrwania. Wódz zdecydowanie się temu sprzeciwiał. Osobiście nigdy nie miałem wątpliwości, że nie był to jego własny pomysł.

 

Z czasem znalazł on sojusznika w osobie niejakiego Słowika z Solidarności łódzkiej. Ten, zachwycony wyraźnie gospodarką centralną, wpadł na „genialny” pomysł stworzenia centralnej drukarni Solidarności. Od tej pory Słowik za błogosławieństwem wodza ściągał do siebie tyle sprzętu, ile tylko mógł. W tej sytuacji inni liderzy Związku rozsyłali maszyny do mniejszych ośrodków poza akceptowanym przez wodza rozdzielnikiem. Obie strony prowadziły grę stawiając nas w pozycji między młotem a kowadłem. Wałęsa wiedział, że sprzęt dociera do różnych miejsc w kraju i to wyraźnie nie wywoływało jego zadowolenia. Z czasem, kiedy rozpętał już oficjalną wojnę z drukarnią, próbował użyć ten fakt oskarżając nas o kradzież maszyn.

Jeśli chodzi o wyraźne nasilenie się krucjaty wodza przeciwko drukarni, to okazało się niebawem, że zeszła się ona w czasie z pojawieniem się w jego otoczeniu Mieczysława Wachowskiego. O istnieniu Wachowskiego dowiedzieliśmy się za sprawa Niezgody który w tym czasie wyraźnie już miał dosyć niewdzięcznej pracy w drukarni. Od dłuższego czasu czekał na przydzielony już gdańskiej Solidarności nowy samochód. Był święcie przekonany, tak jak zresztą my wszyscy, że wraz z jego przybyciem zostanie kierowcą Wałęsy. Był w końcu nie tylko jego sprawdzonym przyjacielem, ale również zawodowym kierowcą. Był wyraźnie podekscytowany perspektywą znalezienia się w centrum wydarzeń. Tak więc, kiedyjednego dnia nadeszła wiadomość, że zatrudniono właśnie nowego osobistego kierowcę wodza, udał się natychmiast sprawdzić sytuację.

Kiedy wrócił po dłuższym czasie, był wściekły jak nigdy. Chwycił za telefon i zadzwonił do gabinetu Wałęsy. Zostawił sekretarce wiadomość, której wódz nie mógł zignorować. Wałęsa pojawił się w drukarni późną nocą.

 

 

Niezgoda nie bawił się w niepotrzebne wstępy. Krzycząc pytał Wałęsę, czy ten wie kogo zatrudnił jako swego osobistego kierowcę. Pytanie było czysto retoryczne, gdyż Niezgoda nie czekał na odpowiedź. Z trudem panował nad sobą i widać było, że sam wódz był mocno zakłopotany.

 

Sylwek krzyknął wówczas: Ja go znam! On się nazywa Wachowski i jest majorem ubecji. Dodał też, że Wachowski był kiedyś obecny przy jego przesłuchaniu. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że znał Wachowskiego jako oficera bezpieki.

 

Razem z Kazikiem Żabczyńskim przyglądałem się całej tej scenie z uczuciem nieukrywanego zaskoczenia. Jednak prawdziwym szokiem stała się dopiero odpowiedź Wałęsy. Nie próbował nawet udawać zaskoczonego. Powiedział wówczas, że Wachowski jest esbekiem. Po czym stwierdził, że woli mieć koło siebie znanego sobie bezpiecznika, niż żeby mieli mu podesłać nowego. To „filozoficzne“ wyznanie nie trafiło Niezgodzie do przekonania i skończyło się poważną awanturą. 

Wałęsa wiedział, że ma w tym momencie do czynienia z mocno niezadowolonym kolegą, który wie o nim o wiele za dużo. Postanowił więc ratować sytuację obietnicami. Zaoferował mu pozycję kierowcy następnego samochodu i kilka związanych z tym przywilejów. Niezgoda miał poważne problemy z przetrawieniem tej całej sytuacji i przez jakiś czas dochodziło między nim i Wałęsą do sporów na ten temat. Później okazało się, że takich samych informacji o Wachowskim dostarczyło wodzowi jeszcze kilka innych osób.

 

W poświęconej sprawie Wachowskiego publikacji zatytułowanej Droga cienia znajduje się cytat o tym, że weryfikujący osobę Wachowskiego podczas procesu jego zatrudniania otrzymywali informacje, że jest on człowiekiem bezpieki, o czym już wówczas słyszeliśmy. I tu znów typowa reakcja Wałęsy. Stwierdził, że zrobi Wachowskiego swoim kierowcą, a ponieważ będzie mu płacił ze swoich pieniędzy to Związkowi nic do tego. Oczywiście Wachowski znalazł się natychmiast na liście płac Solidarności.

 

Informację, że Wachowski był człowiekiem bezpieki ujawniła publicznie jako pierwsza Anna Walentynowicz. Nic więc dziwnego, że wódz atakował ją z taką zajadłością.

Ostatecznie bronił człowieka, z którym miał wiele wspólnego nie tylko w tamtej chwili, ale również w Grudniu 1970. We wspomnianej już książce Droga cienia znajdujemy zdanie: Podobnie jak Lech Wałęsa w styczniu 1971 r. Wachowski donosił na kolegów ze stoczni, dostarczając informacji o najbardziej aktywnych uczestnikach zajść.

Sprawa Wachowskiego pozostawiła niesmak w relacji pomiędzy Wałęsą i Niezgodą. Ten ostatni pozostał jeszcze jakiś czas w drukarni. Potem krótko jako kierowca woził różnych członków Prezydium.Niedługo po tym Niezgoda wpadł w poważne kłopoty. Wałęsa początkowo postanowił użyć swych wpływów i sprawę swego przyjaciela dość szybko załatwił. Niespodziewanie problemy pojawiły się ponownie tak, jak przedtem zniknęły. Wyglądało na to, iż Wałęsa zorientował się, że nie wykorzystał okazji. Nie mam wątpliwości, że duży wpływ na tę sytuację miał Wachowski, dla którego niezadowolony Niezgoda stanowił ciągle jeszcze pewnego rodzaju przeszkodę.

W tamtym momencie Wachowski mocno już kontrolował decyzje wodza. Dla nas nie ulegało wątpliwości, że to właśnie on podsunął Wałęsie pomysł „eleganckiego” usunięcia starego przyjaciela. Nagle, wódz poinformował zaskoczonego kolegę, że sprawy mocno się skomplikowały i że nie może ich kontrolować. Wydawało się to bardziej niż nieprawdopodobne. Tak czy inaczej, Wałęsa załatwił Niezgodzie paszport i ten w ciągu kilku dni wyjechał do Holandii. 

Zaraz po tym wydarzeniu, będący już w środku wojny, z WZZ-towskimi członkami Prezydium, Wałęsa postanowił zabrać się za „wyczyszczenie” drukarni. W tym czasie nawet nie próbował specjalnie kryć swoich zamiarów. Problem polegał na tym, że chcąc pozbyć się całej załogi drukarni jednocześnie potrzebował jakiegoś pretekstu. Wszyscy jej pracownicy byli częścią dawnych WZZ-tów jednak nikt z nich nie zajmował żadnego stanowiska we władzach Związku. Ten fakt nie pozwalał mu użyć „argumentu” zagrożenia dla jego pozycji. Zarzutu, który tak dobrze sprawdzał się w atakach na członków Prezydium. Zaczęło się więc od olbrzymiej masy plotek na temat drukarni. Często wręcz absurdalnych. Nie było najmniejszych wątpliwości, że od samego początku stała za tym bezpieka.

To właśnie wtedy pojawiły się poza MKZetem prowokacyjne ulotki dotyczące drukarzy. Wałęsa nigdy nie protestował przeciwko nim mimo, że atakowały Związek w sposób niezwykle obrzydliwy Szybko też stworzył grupę, której podstawowym zadaniem było rozbijanie drukarni. Do najbardziej gorliwych wykonawców Wałęsowych poleceń wobec drukarni należał Zdzisław Złotkowski. Niewielu mogło powiedzieć dokładnie, jaką rolę spełniał on w MKZ-de. Poza organizacją wszelkich pomówień i napaści na pracowników drukarni trudno było określić, czym się właściwie powinien zajmować. Zresztą z czasem nie miało to już większego znaczenia gdyż atakowanie drukarzy stało się jego pełnoetatowym zajęciem. Tak naprawdę to był on postacią żałosną.

Resztę grupy aktywistów Wałęsy stanowili: Andrzej Kozicki, Leszek Sobieszek, Konrad Marusczyk — rzecznik prasowy Komisji Stoczni i kilka innych osób. Do Marusczyka internowani współwięźniowie w Strzebielinku mieli bardzo poważne zastrzeżenia. Z kolei Kozicki był w wykonywaniu poleceń wodza najbardziej chyba zawziętym naszym wrogiem. To on stał się Wałęsowym narzędziem mającym zadanie sfabrykować powód do ostatecznego „załatwienia“ sprawy drukarni. Początkowo ignorowaliśmy większość pomówień i ataków. Niestety za nimi przyszły bardziej już konkretne działania. W pewnym momencie pojawiły się oskarżenia o nadużycia w drukarni. Nie miało znaczenia to, że nikt się pod tymi oskarżeniami nie podpisywał. Nie miało też znaczenia, że nikt nie mógł powiedzieć, co można było w drukarni nadużyć. Tak więc byliśmy tylko trochę zdziwieni, kiedy przychodząc pewnego ranka do pracy zastaliśmy w drukarni prokuratora. Trzeba pamiętać, że reprezentował on instytucję PRL-u i jego obecność w budynku Solidarności nie była możliwa bez akceptacji „najwyższego”.

Prokurator spędził w MKZ-cie wiele dni tropiąc domniemane nadużycia w drukarni, po czym stwierdził, że takowych nie znalazł. Wynik śledztwa nie zadowolił wodza, więc prokurator musiał po tropić jeszcze dodatkowy tydzień. Po tym czasie wydał oficjalne oświadczenie, że żadnych nadużyć nie ma i nie było. Uznaliśmy więc sprawę za zamkniętą. Niestety ludziom wodza takie rozwiązanie nie pasowało do ich planów. Tak więc wyrzucili oświadczenie prokuratora do kosza i udali się na odbywający się właśnie Zjazd Zarządu Regionu, gdzie oznajmili oficjalnie, że w drukarni MKZ-tu były nadużycia. Złotkowski zapewnił w imieniu wodza, że sprawę załatwią zdecydowanie. Sytuacja wymagała jakiejś reakcji z naszej strony.

Zamieściliśmy w wydawanym przez MKZ Biuletynie krótki list otwarty z prośbą o zaprzestanie ataków na drukarnię. List celowo był adresowany do prezydium MKZ, a nie do Wałęsy. Reakcja wodza była natychmiastowa i typowa. Przysłał on do drukarni Złotkowskiego, który skonfiskował pozostałe egzemplarze Biuletynu. Wszystkie zostały zniszczone. Tego dnia ludzie otrzymali tylko nie-wielką część materiałów, których ekipa wodza nie zdążyła zatrzymać.

Do ostrego konfliktu z wodzem doszło w czasie kryzysu bydgoskiego. Sytuacja była bardzo napięta i wszystkie MKZ-ty postawiono w stan pogotowia. Większość liderów Związku przekonana była, że władze zdecydowały się na generalną rozprawę ze Związkiem. Byliśmy na taką sytuację przygotowani od dawna. Mieliśmy dobrze zakonspirowane drukarnie, przygotowany transport i system łączności. Bogdan Borusewicz sprowadził ciężarówkę, rozebraliśmy maszyny i gotowi byliśmy do ich załadunku. Wałęsa dowiedział się o tym i przysłał wiadomość, że kategorycznie zabrania jakiejkolwiek ewakuacji. Uczynił to w samym szczycie napięcia. Postanowiliśmy zignorować jego decyzje i zachować gotowość ewakuacji aż do późniejszego odwołania jej przez Komisję Krajową.

 

Przykład tej sytuacji nasuwał tylko dwa wnioski. Albo Wałęsa wykonując czyjeś polecenia nie chciał dopuścić do wywiezienia i zabezpieczenia sprzętu, albo wiedział coś czego nie wiedzieli inni. Jeżeli przyjmiemy ten drugi, korzystniejszy dla niego wariant to zachodzi pytanie: co wiedział i skąd miał informacje?

 

Nie sposób opisać w tak krótkim tekście wszystkiego, czego w imieniu Wałęsy dokonywano w drukarni aby wręcz sparaliżować jej funkcjonowanie. Typowy schemat działania polegał na tym, że omijając szefa drukarni pojawiał się w niej, któryś z ludzi wodza z zadaniem natychmiastowego druku jakiegoś materiału. Zdarzało się, że przedstawiał kawałek papieru z podpisem Wałęsy. Po kilku godzinach zjawiał się ktoś inny twierdząc, że poprzedni tekst nie był autoryzowany i należy wydrukować nową jego wersje. Do kosza szły więc często tysiące wydruków. Marnowano papier i czas. Zdarzało się, że nikt potem nie był zainteresowany odbiorem tych już rzekomo właściwych materiałów.

Na marginesie sprawy przedstawianych do druku materiałów należy wspomnieć, że zdarzało się iż dokonywano zwykłego fałszerstwa. Otóż trafiały do wydruku ustawy przegłosowane przez, na przykład, Zarząd Regionu. Jakiś przedstawiciel przychodził je odebrać i okazywało się, że tekst jest inny niż ten, który przegłosowano. Często było już za późno, żeby to zmienić i taka „poprawiona” uchwała wchodziła w życie. Walczyli z tym zarówno Borusewicz, jak i Gwiazda.

Inną sprawą było wydawanie materiałów. Przed budynkiem MKZ, wprost przed oknami drukarni każdego popołudnia ustawiała się olbrzymia kolejka. Wracający z pracy ludzie przychodzili specjalnie po najnowsze wiadomości, czekając czasami całymi godzinami na nowe wydruki. Tymczasem po drugiej stronie oddelegowani do MKZ tak zwani działacze, chcąc przypodobać się swoim zakładom zabierali całe nakłady Biuletynu nie oglądając się wcale na czekających na zewnątrz ludzi. Dziwnym trafem lista tych zakładów pokrywała się z listą faworyzowanych przez Wałęsę zakładów Regionu Gdańskiego z planowanej tak zwanej sieci (do tematu sieci wrócę w dalszej części moich wspomnień).

Widząc odchodzących z niczym ludzi postanowiliśmy wydawać część materiałów wprost z okna drukarni. To spowodowało prawdziwą furię Wałęsowej grupy. Nastąpił prawdziwy huragan ataków na drukarzy, a szczególnie na ich szefa. Próbowano wszystkich możliwych sposobów od pomówień do gróźb włącznie. Pewnego dnia Złotkowski powołując się na decyzję Wałęsy oznajmił zwolnienie z pracy Andrzeja Butkiewicza. Odpowiedzią był protest wszystkich drukarzy z groźbą strajku. Decyzję wycofano. Po jakimś czasie powtórzono podobne działania. I znów wycofano się, tym razem po proteście Komisji Zakładowej. Wkrótce sam Butkiewicz podjął próbę wyciszenia niesnask, zrezygnował z funkcji kierownika drukarni i przeniósł się do pracy w samej drukarni.

Przekazywaliśmy Prezydium listy z propozycjami uporządkowania sytuacji. Wysyłaliśmy takie prośby regularnie, co kilka tygodni. Z braku reakcji wynikało jednak, że żadnemu z adresatów nie zależało na rozwiązania konfliktu. Wałęsa miał już gotowy plan załatwienia problemu. Ataki na drukarnię przybierały coraz to brudniejsze formy. Rozróby Wałęsowych pupili zahaczały od czasu do czasu o inne działy MKZ. I tak na plenum 17 czerwca 1981 Złotkowski został uznany winnym dwutygodniowego strajku trzech pracowników radiowęzła gdańskiego MKZ, gdyż nie miał ochoty załatwić ich żądań dotyczących skandalicznych warunków pracy. Przyczyny opisanego w tygodniku Czas strajku pracowników radiowęzła przewodniczący Zarządu Regionu nazwał: plewami, pestkami i wygłupianiem się. A wszystko to, jakby nie było, w samym centrum pierwszego w historii PRL-u niezależnego związku zawodowego.

Złotkowskiego obarczono winą za zaistniałą sytuację, co nie znaczy, że cokolwiek w tej sprawie zrobiono.W lipcu Wałęsa wyeliminował z Prezydium ostatnich niewygodnych sobie, ustalając nowy jego skład. Drukarnia stała się więc ostatnią częścią MKZ, której bezpieka nie mogła zostawić w spokoju. Niebawem rozpoczęliśmy obsługę pierwszej tury Zjazdu NSZZ Solidarność. Do regularnych ataków ze strony ludzi Wałęsy doszły agresywne działania esbecji. Okazało się później, że co najmniej kilka tysięcy wydruków zniknęło pomiędzy drukarnią a halą Oliwii. Wiele też materiałów dotarło tam z dużym opóźnieniem. Nikt nie był w stanie tego wyjaśnić mimo, że to właśnie ludzie wodza tymi sprawami się zajmowali.

Natychmiast po zakończeniu pierwszej tury Zjazdu zażądaliśmy natychmiastowego uporządkowania spraw, grożąc nawet gotowością strajkową. Takiej okazji Wałęsa nie mógł przepuścić. W drukarni pojawił się Kozicki stwierdzając, że upoważniony przez wodza zwalnia z pracy całą załogę drukarni. Nie przyjęliśmy tej decyzji do wiadomości, uznając ją za zwyczajną prowokację. Kozicki pojechał na odbywający się tego dnia Zarząd Regionu, do którego dotarła już wiadomość o napiętej sytuacji w drukarni. Zarząd Regionu przysłał natychmiast trzyosobową komisje, która po zbadaniu sytuacji przygotowała listę spraw do załatwienia i wycofała decyzję Kozickiego. Zobowiązano go też do natychmiastowego przeproszenia drukarzy. Chcąc nie chcąc uczynił to jeszcze tego samego wieczoru. Sprawa została przez ZR i drukarzy uznana za załatwioną.

Innego zdania był jednak Wałęsa.

Następnego dnia rozpoczęliśmy pracę jak zwykle o siódmej rano. Jedną z maszyn obsługiwałem ja, drugą Andrzej Butkiewicz. W drukarni obecny był także mistrz drukarski pan Tadeusz Kijewski. Na zapleczu znajdowali się również dwaj szwedzcy specjaliści poligrafii. Kończyliśmy właśnie druk kolejnej strony Biuletynu, kiedy na chodniku przed wielkimi oknami drukarni zatrzymał się autobus Stoczni Gdańskiej. Dalsze wypadki potoczyły się niezwykle szybko. Drzwi wyleciały z trzaskiem i do drukarni wbiegło około 50-60 osób. Jedni w ubraniach cywilnych, inni w stoczniowych kombinezonach. Wielu uzbrojonych w ciężkie klucze do śrub, inni w łomy. Niektórzy trzymali ucięte kawałki grubego kabla. Wyglądali jakby mieli stoczyć jakąś poważną bitwę.

Grupę prowadził członek Zarządu Regionu, delegat Stoczni Gdańskiej niejaki Bury. Wpadli do drukarni z takim impetem, że nie zauważyli stojącego z boku Andrzeja Butkiewicza. Bojówka wbiegła kierując się natychmiast w moją stronę. Dwóch pierwszych osiłków wykręcając mi ręce, rzuciło mnie w kierunku ściany Jeden z nich złapał mnie za gardło i przyciskając do ściany zakazał mówienia, co było i tak niemożliwe zważywszy, że uścisk jego wielkiej łapy nie pozwalał mi nawet oddychać. W tym samym czasie cała grupa wznosiła dzikie okrzyki, które przez pewien czas trudno było zrozumieć. Hałas był wielki i nie mieliśmy pojęcia, o co właściwie chodzi. Przyciśnięty wielką łapą stałem przez dłuższy czas na palcach podczas, gdy jakiś inny aktywista walił mnie od czasu do czasu kablem po nogach. W pewnej chwili Andrzej Butkiewicz przecisnął się przez tłum i stając przed nim próbował wyjaśnić sytuację. Nie myli się ten, kto myśli, że idea stworzenia bojówek wewnątrz wewnątrz Solidarności była pomysłem nowym.

Wspomniałem wcześniej o tak zwanej sieci. Był to osobisty patent Wałęsy i miał nazywać się siecią wiodących zakładów. Wódz miał listę największych zakładów, poczynając oczywiście od stoczni, które to zakłady cieszyły się jego szczególna sympatią. Tam też miał on największe wsparcie. Już w pierwszym okresie istnienia Związku Wałęsa postanowił stworzyć z nich siec zakładów, których bojówki pacyfikowałyby nieposłuszne mu grupy, jak również niektóre mniejsze zakłady w razie, gdyby te prezentowały niewłaściwą linię działania.

Do stworzenia sieci nie doszło tylko dlatego, że kiedy organizowano spotkanie przedstawicieli tych zakładów wiadomość o tym wyciekła na zewnątrz i na spotkanie przyjechali zaniepokojeni przedstawiciele mniejszych zakładów z kraju. Nawet jeżeli nigdy nie doszło do formalnego założenia to używanie grup z wybranych zakładów do pacyfikowania innych, szczególnie MKZ-tów było zjawiskiem częstym. I chociaż drukarnia w Gdańsku była pierwszym miejscem, gdzie jawnie użyto fizycznej przemocy, to wysyłane wcześniej do różnych miejsc grupy stosowały zastraszenia, przekrzykiwanie, niedopuszczanie do głosu i uciszanie niewygodnych. Pisze o tym Andrzej Gwiazda w książce-wywiadzie pod tytułem Gwiazda miałeś rację. Poruszając ten temat wspomina: W całej Polsce przygotowane były grupy do rozbicia MKZ-tów. U nas im się udało, zostaliśmy wyrzuceni z Zarządu; w Warszawie zrobili podejście, ale się nie udało. Zdaje się, że załogi “prawdziwkom” nie dopisały, bojówki do czyszczenia zostały źle dobrane, bo przyszli i przekonali się, że mają rację ci, których chcieli wywalać.

O Gdańsku opowiadał: Historia gdańskiego MKZ-tu to nieustannie powtarzające się próby wyrzucenia Prezydium przez Wałęsę. Na stoczni miał już sformowane nowe prezydium, którego skład — mimo, że było to supertajne — znaliśmy. Gdyby ktoś nie czuł się jeszcze wystarczająco przekonany, to przytoczę opis zamiarów i sposobów działania wodza, opis który nie może budzić wątpliwości. Stanisław Cenckiewicz — autor Oczami bezpieki — przytacza na stronie 497 znajdujący się w dokumentach SB raport z rozmowy wodza z tajnym współpracownikiem o pseudonimie Konrad. Rozmowa odbyła się podczas pierwszej tury Zjazdu, tuż przed wyborami na przewodniczącego Związku, czyli na kilka dni przed napadem na drukarnię!! Cytuję z książki: Zdaniem konfidentów SB, także stronników „elektryka z Gdańska” w rodzaju TW ps. „Konrad”, coraz większa pewność Wałęsy, iż, zmianie wybrany przewodniczącym Solidarności, opierała się po części na przekonaniu, że w razie gdyby Zjazd przybrał niekorzystny dla niego obrót, to na salę obrad wkroczy trzydziestoosobowa grupa stoczniowców, która „wspólnie ze służbą porządkową usunie z sali osoby atakujące w swych wystąpieniach Wałęsę”.

Radykalni zwolennicy Wałęsy — na czele których miał stać Stanisław Bury z Gliwic — atakowali i oczerniali członków KOR (czytaj: przeciwników Wałęsy) argumentując, że “do władzy rwie się żydostwo, któremu obce są interesy robotników“. Jak zapewniał TW „Konrad”, podporządkowana Wałęsie służba porządkowa uniemożliwia też. kolportaż, wydawnictw KOR w czasie Zjazdu. Nie myślę, aby były tu potrzebne specjalne wyjaśnienia. Dodam tylko, że mowa jest o tym samym Burym. Gliwice są prawdopodobnie miejscem jego pochodzenia. Nie ma to oczywiście większego znaczenia. Ważne wydaje się to, że Wałęsa i bezpieka potraktowali drukarnię jako poligon doświadczalny dla swoich bojówek. Za jednym pociągnięciem pozbyli się z MKZ reszty WZZ-towców, sprawdzając w tym samym czasie nie tylko sprawność działania bandy, ale przede wszystkim ewentualną reakcję szerszej opinii.

 

Napad bojówek Wałęsy na jego własny Związek nie był wcale końcem całej tej historii.

Sam wódz nawet nie próbował udawać, że z napadem nie miał nic wspólnego. Nie pojawił się ani razu, aby o tej sprawie z kimkolwiek rozmawiać. Natychmiast jednak otoczył się kilkuosobową obstawą, która uniemożliwiała jakikolwiek z nim kontakt. Wydawał się bardzo zadowolony z przebiegu wypadków i raczej małego początkowo ich oddźwięku w Regionie Gdańskim. Dopiero późniejsza fala protestów napływająca z innych regionów kraju zmusiła go do nieznacznej zmiany postawy.Tymczasem bojówkarze wrócili do stoczni, gdzie według esbeckich wzorców natychmiast przystąpili do akcji propagandowej wymierzonej przeciwko drukarzom. To była akcja równie brudna jak sam napad.

Rozpuszczano niezliczone ilości przeróżnych kłamstw na nasz temat. Używano do tego celu stoczniowego radiowęzła. Mówiono więc o nadużyciach, naszej rzekomej współpracy z bezpieką czy nawet o podejrzeniach o handel narkotykami. Stosowano metodę: im większa ilość rzuconego błota, tym większa szansa, że jakaś jego część do nas przylgnie. W pewnym momencie doszło do całkowitej paranoi. Zaczęto rozpowszechniać tak idiotyczne oskarżenia jak to, że w drukarni handlowano zachodnim masłem i winogronami. Jednocześnie rzecznik prasowy Mosczak spreparował odpowiedni komunikat, przedstawiając napad na drukarnię jako akt wyczyszczenia jej z ludzi bezpieki. W gablocie stoczniowej Solidarności wywieszono kilka zdjęć z napadu, mających pokazywać spokojnie rozmawiających przedstawicieli delegacji stoczniowców. Kiedy jednak zażądaliśmy okazania reszty fotografii oznajmiono nam, że film zaginął.

W tym samym czasie bezpieka wypuściła na ulice Trójmiasta prowokacyjne ulotki atakujące Solidarność, a podpisane wolna drukarnia MKZ.Wkrótce z całej Polski zaczęły nadchodzić sygnały oburzenia. Solidarność poligrafów z siedzibą w Szczecinie zamieściła w swym piśmie Kwadrat serię artykułów, domagając się ukarania winnych. Informacje i protesty ukazały się również w innych wydawnictwach Solidarności w całym kraju. Pod wpływem tych nacisków zdominowany przez Wałęsę Zarząd Regionu Gdańskiego próbował stworzyć pozory, że zajął się dokładnym zbadaniem sytuacji.

W tym celu powołano trzyosobową „komisję” do przeprowadzenia rozmów i zbadania sprawy. „Komisja” złożona z ludzi Wałęsy „badała” incydent w sposób szczególny. Większości drukarzy zadano jedno, niektórym kilka pytań. Wszystkim jednak postawiono jedno i to samo pytanie, które brzmiało: Gdybyś brał udział w wyborach na przewodniczącego Związku, to głosowałbyś na Wałęsę czy Gwiazdę?! Gigantyczny absurd „komisji” osiągnął szczyt w wydanym przez nią oświadczeniu. Nie sposób przytoczyć całego tekstu. Sprowadzał się on do prostego wniosku, że zaniepokojona sytuacją w drukarni delegacja stoczniowców przeprowadziła przyjacielską rozmowę z drukarzami. Ustalenia kończyły się zaleceniem wyrzucenia drukarzy z pracy. Raport „komisji” przepełniony był kompletnymi idiotyzmami typu: Komisja nie widzi potrzeby delegacji tak licznej (ok. 50 osób) choć przyjęła do wiadomości, że liczebność wynikała z pojemności autokaru, przy dużej liczbie chętnych. Albo inny przykład: Komisja uważa za niewłaściwy brak uprzedzenia telefonicznego prezydium ZR, choć przyjmuje do wiadomości pośpiech wywołany chęcią wykorzystania przerwy śniadaniowej. Cały raport obfitował w tego typu perły. Zadowoleni z siebie członkowie „komisji” ogłosili raport uznając sprawę za załatwioną.

Protesty w całym kraju jednak nie ustawały. Zarząd Regionu musiał w końcu wprowadzić sprawę napadu do porządku obrad. W początku października znaleźliśmy się więc na obradach ZR. Sytuacja przypominała scenę z jakiegoś surrealistycznego filmu. Na środku sali stał długi stół. Po jednej stronie zasiadali zwolennicy Gwiazdy po drugiej ludzie Wałęsy z Burym włącznie. Prowadzący wywołał temat drukarni jako następny punkt porządku obrad. W tym momencie podrywa się Wałęsa krzycząc, że to wszystko robota Gwiazdy i trzeba jego samego jak i jego ludzi stanowczo ze Związku wyeliminować.

Obrady natychmiast przerodziły się w głośny spór o wszystko tylko nie sprawę drukarni. Zamieszanie trwało jakiś czas i nawet prowadzący był bezradny. Po dłuższej awanturze udało się powrócić do tematu napadu. Wówczas podnosi się Bury składając oficjalny wniosek, aby jak się wyraził: zrzucić gówniarzy ze schodów.

W końcu prowadzącemu udało się ponownie opanować sytuację na tyle by przeczytać wspomniany wcześniej wniosek „komisji”. Ustalenia jej były tak nieprawdopodobnym stekiem bzdur, że nawet niektórzy członkowie z grupy Wałęsy nie mogli ich przyjąć. Z minimalną przewagą przegłosowano uchwałę nakazująca przywrócenie wszystkich drukarzy do pracy. Wałęsa stwierdził, że nie uznaje tej decyzji i opuścił salę wraz z resztą grupy Burego. Następnego dnia zgłosiliśmy się do pracy tylko po to, by zastać przed drzwiami osiłków z bojówki Wałęsy, którym wódz przykazał nie dopuścić nas do pracy. W międzyczasie pod wpływem nacisków z zewnątrz wódz przydzielił nam płatne urlopy. Odmówiliśmy ich zaakceptowania zgłaszając się do pracy każdego ranka aż do czasu wprowadzenia stanu wojennego. Do ostatniego dnia nie zostaliśmy dopuszczeni do drukarni.

Stan wojenny część z nas spędziła w ośrodkach internowania, część w podziemnych drukarniach. Wszystkie maszyny w drukarni MKZ-tu gdańskiego zostały kompletnie zniszczone przez pacyfikujące budynek oddziały ZOMO. Nie muszę chyba dodawać, że nowa ekipa drukarzy powróciła spokojnie do swoich poprzednich zajęć. Wałęsa oparł swój kombatancki życiorys między innymi, na opowieściach o swoich zwolnieniach z pracy w czasach „bohaterskiej” działalności opozycyjnej. Każdy z nas był w tym samym czasie zwalniany z pracy wielokrotnie. Niektórzy znacznie częściej niż wódz. Nigdy jednak nie był wielki polski rewolucjonista wyrzucany siłą przez żadne, komunistyczne czy jakiekolwiek inne bojówki. Mało tego, zawsze miał on możliwość odwoływania się od tych decyzji. My musieliśmy z tego prawa zrezygnować dla dobra Związku. Ironią staje się w tych okolicznościach fakt, że kiedy jeszcze przed Sierpniem nikomu nieznany Wałęsa odwoływał się od swego zwolnienia z pracy do Terenowej Komisji Odwoławczej, to właśnie ja osobiście organizowałem i przeprowadzałem akcje poparcia.

W dniu jego odwołania byłem właśnie świeżo zwolnionym z pracy WZZ-towcem. To właśnie ja organizowałem kilkunastoosobową grupę młodych ludzi, których przekonałem by pod nosem milicji rozdawali ulotki i potem uczestniczyli w sprawie człowieka, którego nigdy przedtem nie widzieli na oczy. Żaden z nich nie miał nic wspólnego z opozycją. Wystarczyło jednak moje poręczenie i cała ta grupa nie tylko zjawiła się na sprawie, ale zrobiła zamieszanie, którego bezpieka nie mogła prędko zapomnieć. Ponieważ nie mogłem sobie przypomnieć, aby wódz kiedykolwiek powiedział dziękuję, tak też muszę uznać, że zrobił to nieco później w typowy dla siebie sposób.

Kiedy przystępowałem do opozycji pod koniec lat siedemdziesiątych, dostałem do ręki broń. Były nią zadrukowane kartki papieru. I nie było przypadkiem, że władze bały się ich jak ognia. Niosły prawdę, odkłamując wtłaczany nam natrętnie fałsz. Jeżeli więc po tym wszystkim nie możemy dzisiaj mówić głośno prawdy tylko dlatego, że dotyczy ona „symbolu”, to muszę zapytać po co to wszystko robiliśmy? Mogliśmy przecież siedzieć cicho i nie mielibyśmy dzisiaj paskudnego uczucia, że staliśmy się częścią Orwellowskiego Folwarku zwierzęcego.

Demokracja stała się już dawno ulubionym hasłem Wałęsy. Wypowiedział to słowo wiele razy. Nigdy jednak nie powiedział, że w jego słowniku oznacza ono wbijanie innym swoich opinii przy pomocy bojówkarskiej pały. Tym, którzy tak bardzo troszczą się o dobre imię naszego herosa, powiem tylko, że w innym czasie i innym miejscu to za takie „zasługi” symbol zamiast fotela prezydenta otrzymałby miejsce w celi i tym razem nie jako więzień polityczny. I niezależnie od tego, jak bardzo burzy to komuś jego wewnętrzny spokój, to pozostaje faktem, że bandytyzm nie przestaje być bandytyzmem tylko dlatego, że dopuszcza się go symbol! Nikt nie namawia do wtrącenia naszego symbolu do ciemnego lochu. Pomiędzy tym a stawianiem nowych pomników jest jednak olbrzymia przestrzeń. Tym wszystkim nawołującym do wyważenia opinii o naszym symbolu proponuję więc dostosowanie się do dawanych rad.

 

Posunę się na koniec do gestu wobec Wałęsy, którego on sam nigdy mi nie zaoferował i pozwolę mu mieć ostatnie słowo, cytując jego wypowiedź dla tygodnika Wprost (2005). Nasz symbol powiedział: Pojednanie nie zakłada amnezji Nie może oznaczać, że nie dociekamy prawdy, nie wyjaśniamy afer, zamazujemy różnicę między uczciwymi a przestępcami 

Leszek Zborowski

 

 

PS. Część I

http://kluby-iv-rp.salon24.pl/78221,index.html

Snuję wizję koalicji PiS i całej prawicy patriotycznej w ramach wspólnej listy komitetu wyborczego: PiS i SOLIDARNOŚĆ PRAWICY PATRIOTYCZNEJ Solidarność Prawicy Patriotycznej to po pierwsze wielki ruch nieformalny w tym blogerzy, a po drugie powinnno to być WIELKIE STOWARZYSZENIE o masowości, zapale, sile I Solidarności. Mógłby na jego czele stanąć sam ANDRZEJ GWIAZDA żeby dopełnić swoją misję w NARODZIE POLSKIM już bez BOLKA, bolków na karku... Do II RP prowadził nie tylko Piłsudski, niech Gwiazda stanie się np PADEREWSKIM naszych czasów! My jako zbiorowość obywatelska będziem zbiorowym DMOWSKIM. Tusk strzela gole dla Polski jak Łukasz.de PO-dolski "Śmierć Rotmistrza Pileckiego" - 85 min, warto i trzeba obejrzeć. To POLSKI BOHATER NARODOWY, zasługuje na epickie filmy kinowe. Zapisz się do grupy "IV RZECZPOSPOLITA" E-mail: Odwiedź grupę IV RP - przyjazna m.in dla PiS i wyborców Prezydenta Kaczyńskiego PO-lakom gratulujemy coolturalnego kanclerza PO-land Prezydent WSIo PO-laków Nikodem "TW BOLO" Dyzma CUD-ny PO-wód do dumy PO-laków, SB-olałe serducho, gryzie trochę sumienie? Kablowanie... Taka robota elektromontera-elektryka, ciągłe KABLOWANIE. Oddaj NOBLA dla SOLIDARNOŚCI sowiecki łobuzie!!! Obejrzyj się agencie za siebie aż do 1970 Tuskapaka Amaru Sońce Peru-Kaszeb czyli PO=TWÓR i gieremkomaniec Nowy blog PAWŁA PALIWODY. Paweł pisuje w kilku miejscach, m.in GAZETA POLSKA, www.propolonia.pl, czy na www.prawica.net, wcześniej na zamordowanym BMPL.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka